Spotkanie trzecie
Jak tu kiedyś było – wspomnienia państwa Krystyny i Symplicjusza Furmańskich z Gołkowa
Dokumentując historię i tradycje cmentarno-pogrzebowe nie można pominąć wspomnień i opowieści osób starszych, od dawna związanych z parafią jazgarzewską. Ich przekazy mają często wartość równą oficjalnym aktom i zapisom, bo są albo ich potwierdzeniem, albo uzupełnieniem.
Dla nas, szukających różnych informacji o cmentarzu w Jazgarzewie, taką wartość mają relacje państwa Krystyny i Symplicjusza Furmańskich.
Pani Krystyna jest związana z Gołkowem od urodzenia. Jej codzienna droga do szkoły, do babci do Jesówki wiodła koło cmentarza w Jazgarzewie. Pan Symplicjusz, również mieszkaniec Gołkowa, był ministrantem w parafii św. Rocha w Jazgarzewie.
Posłuchajmy, jak tu kiedyś było.
Pani Krystyna: mieszkam w Gołkowie z krótkimi przerwami od urodzenia. Ale moje wspomnienia dotyczące cmentarza sięgają połowy lat czterdziestych.
Ja jeszcze pamiętam cmentarz jak jego granica była zaraz za grobem z pomnikiem Matki Boskiej, co jest widoczny jak się wchodzi na cmentarz od strony Jazgarzewa. To tam przebiegała granica. Cmentarz był ogrodzony płotem z czerwonych cegieł, ażurowy. Jest pięknie położony, na pagórku, wśród starych drzew.
Ten cmentarz to był taki typowy wiejski cmentarz. Stare groby były różne: ziemne, z krzyżami kutymi, kamiennymi, były też krzyże drewniane, płyty z piaskowca.
Teraz jest tak zabudowany tymi pomnikami, tyle tych sztuczności, czasy się zmieniają.
Mieszkałam w Gołkowie, więc często przechodziłam koło cmentarza, nawet późno, po ciemku, to słyszałam, jak tablice blaszane dzwoniły, metalowe wieńce, kwiaty, dzwoniły i szeleściły. Często było tak, że wieńce były ze świerku, a kwiaty z krepiny.
Mieliśmy sąsiadów, trzech chłopców, co mnie ciągle straszyli „nie boisz się chodzić koło tego cmentarza, a jakby ktoś stamtąd wyszedł, to co byś zrobiła?”
A ja często tamtędy chodziłam, całe lata, bo tamtędy droga.
Czy coś Pani wiadomo, jak ten cmentarz tu powstawał?
Cmentarz przykościelny był już za mały. I jak głosi lokalny przekaz, to pani dziedziczka mieszkająca w Żabieńcu, podarowała część swoich dóbr na cmentarz. Dzięki niej powstał cmentarz w tym miejscu. Ona jest tu pochowana.
Ten charakterystyczny pomnik Matki Boskiej to jest właśnie grób dziedziczki. Pomnik odnowiono. Postać Marii wyróżnia się, jest widoczna z daleka. Na cokole pomnika jest epitafium:
Łucja z Clerców Pląskowska urodzona w Moters w Szwajcaryi przeżywszy lat 42 zasnęła
w Bogu we wsi Żabieniec dnia 11 kwietnia 1896
W niewymownym smutku pogrążony mąż,
tę pamiątkę stawia prosząc przechodniów o pobożne westchnienie do Boga
za spokój Jej duszy
Z osobami tu spoczywającymi wiążą się różne opowieści. Jedne prawdziwe, a inne są legendą przekazywaną z ust do ust. Kiedyś taką historię o tej dziedziczce usłyszałam, jak rozmawiały panie, które sprzątały na cmentarzu:
Pani dziedziczka miała męża, którego ktoś postanowił zgładzić. Ten ktoś wysłał do niego list i ona ten list otworzyła. Zaraz po tym zmarła, bo list był zatruty. Tak mówią ludzie, legenda.
Pamiętam ten cmentarz nie tylko dlatego, że koło niego często przechodziłam. My tu mamy „nasze groby.” Są na miejscu najwyższym, na górce. Moi bliscy, rodzina Rosłon pochowani są w tej starej części przy kolumbarium. Grobów z XIX wieku tam, gdzie teraz stoi kolumbarium, było bardzo dużo, pomników i płyt z piaskowca, bardzo starych. I one tak stopniowo znikały.
I nie ma. Szkoda wielka.
Cmentarz i ceremonie cmentarne są tematem rzadko poruszanym, który łączy się z bólem, cierpieniem po stracie zmarłej osoby. Nie chcemy do tych chwil wracać we wspomnieniach. Mówi się, że ktoś miał piękny pogrzeb. Co się za takimi słowami kryje? Kościół pełen ludzi, kwiaty, ciepłe słowa pożegnania, muzyka, śpiew. Opisy ceremonii pojawiają się w literaturze pięknej. Współcześnie czytamy lub oglądamy w mediach ceremonie pogrzebowe znanych osobistości. Jednak zapisów dokumentujących lokalną ceremonię pogrzebu, jej przebieg, rytuał właściwie nie ma.
Słuchamy wspomnienia pana Symplicjusza o tym, jak wiele lat temu celebrowano i przeżywano pochówek,
Byłem ministrantem w Parafii św. Rocha w końcówce lat 40-tych. No i tak bywało, że ministranci brali udział w mszy pogrzebowej i później przechodzili na cmentarz. Co widziałem?
Na cmentarz szedł kondukt. W kondukcie wszyscy mieli swoje miejsce i kolejność. Kondukt zawsze prowadził ministrant lub kościelny, który niósł krzyż. Trumna była niesiona na ramionach z kościoła na cmentarz. Odległość to około dwóch kilometrów. Mężczyźni dopasowani wzrostem zmieniali się między sobą. Lub wieziono trumnę na wozie konnym. Z czasem wóz zmienił się w bardziej elegancki konny karawan. A żałobnicy szli na piechotę.
Zdarzały się sytuacje, że na pogrzebie, już przy miejscu pochówku, otwierano trumnę. To były takie zwyczaje. Wtedy, gdy otwierano trumnę i pokazywano ludziom ciało zmarłego, ludzie mdleli, widziałem jak żona zmarłego, czy któreś z dzieci rzucało się na tę trumnę, na te zwłoki po prostu i całowały, nie chciały puścić i nawet trudno było uspokoić taką osobę.
Jeszcze w latach 40, to trochę brzmi jak legenda, taka krążyła fama, że samobójców grzebano pod płotem. Trudno było w to uwierzyć, a ja byłem przy takim pogrzebie. Powiesił się człowiek w naszej parafii, trumna była wystawiona w domu. Były jakieś problemy z pochówkiem, modlono się przy tej trumnie.
Modły były odprawiane, takie czuwanie i ksiądz też był wtedy. To był ksiądz Malej. Modły były po to, żeby to samobójstwo, które jest niedopuszczalne w wierze, przebaczyć mu i żeby mógł być pochowany po katolicku. Pogrzebano go pod płotem na cmentarzu w tych jego pierwotnych, mniejszych granicach.
Z cmentarzem wiążą mnie nie tylko wspomnienia, nazwijmy je „służbowe.”
Tu spoczywają moi najbliżsi. Moja mama Stanisława Furmańska,[1] mój wujek Tadeusz Matuszewski i dziadkowie.
Myśmy mieli duży grób, na trzy kwatery, opłacony i mamy dokument, że ten grób został zakupiony przez mojego dziadka na pochówki rodziny.
Grób był duży i w związku z tym wysokie „pokładne”.[2] Niedawno wspólnie z księdzem zdecydowaliśmy o zmniejszeniu grobu. W tej chwili jest to nowy pojedynczy grób wykonany 4 lata temu. Byłem przy ekshumacji szczątków. Pamiętam do dzisiaj, jak pierwsza była pochowana moja mama. W metalowej trumnie, z taką szybką. Nic nie pozostało. Potem był ekshumowany dziadek, babcia i wujek. Cała procedura była przeprowadzona w obecności księdza.
Chcę tu wspomnieć mojego wujka Tadeusza, bo to dla mnie człowiek bliski, ceniony i zasłużony.
Tadeusz Matuszewski urodził się w 1920 roku w Warszawie.
Mój wuj był znanym lekarzem wojskowym i zastępcą dyrektora szpitala MSWiA w Warszawie. Wujek miał stopień majora Wojska Polskiego. Mieszkał w Zalesinku.
Był szanowany, kochali go pacjenci, personel, koledzy lekarze. Wujek w czasie okupacji hitlerowskiej był w Warszawie. Zatrudnił się w browarze Haberbuscha[3]. Śmieliśmy się, że beczki turlał. A musiał mieć zaświadczenie o zatrudnieniu, to było najważniejsze. Na podziemnej uczelni studiował medycynę. Po wojnie kontynuował studia i uzyskał zaliczenie nauki z czasu wojny, o co nie było łatwo. Nie mówiło się w domu o tym, czy brał czynny udział w dywersji. Ale pewnie brał. Wiadomo mi, że z kolegami przecięli wojskowe druty telefoniczne, koło Belwederu, niedaleko stacji kolejki wilanowskiej.
Po ukończeniu medycyny pracował w szpitalu wojskowym na ulicy Komarowa, obecnie Wołoska.
Zmarł w 1967 roku. Nagle, na zawał, w pracy podczas pełnionego dyżuru. Miał zaledwie 47 lat.
Ostatnie pożegnanie odbyło się niezwykle uroczyście. Ciało było wystawione w szpitalu. Pamiętam, że był ubrany w mundur majora WP. Koledzy lekarze, również w mundurach wojskowych, stali przy trumnie. Podczas wyprowadzenia ze szpitala był taki tłum ludzi, że milicja musiała regulować ruch, bo podstawione autobusy nie mogły wyjechać. Asysta wojskowa nie jechała na pogrzeb do Jazgarzewa, więc salwa honorowa została oddana na ulicy naprzeciwko szpitala. Został uhonorowany po śmierci i można powiedzieć, że miał piękny pogrzeb.
Kiedyś przychodzimy na stary grób i zastajemy dużą wiązankę. Kto to położył?
I się wyjaśniło. Na grób przychodziła pani, która powiedziała, że major Matuszewski był jej ojcem chrzestnym i że uratował jej życie.
Wielu ludziom uratował życie. Przychodzili i stawiali lampki, kładli kwiaty. Ci, którymi on się opiekował już odeszli i coraz mniej jest tych kwiatów. Mnie się zdaje, że pamięć jest ulotna.
W albumie rodzinnym jest kilka zdjęć z dnia pogrzebu.
Na tym zdjęciu widzimy dwóch młodzieńców ze schylonymi głowami. To syn Andrzej i siostrzeniec Symplicjusz stoją nad świeżo usypanym grobem, za nimi widnieje cmentarz z krzyżami kutymi i drewnianymi wśród drzew. Widać, że to był słoneczny dzień.
Zaledwie trzy lata wcześniej, bo w 1964 roku, Tadeusz Matuszewski żegnał na cmentarzu w Jazgarzewie swojego ojca, Feliksa Matuszewskiego.
Mój dziadek Feliks Matuszewski, wspomina pan Symplicjusz, urodził się w 1884 roku. Pracował w Warszawie „w tramwajach.” Gdy wybuchła I wojna światowa, został wcielony do wojska carskiego. Służył w Odessie. Miał nawet podziękowanie od swego dowódcy białogwardzisty za wzorową służbę. W czasie walk dostał się do niewoli austriackiej i był w obozie jenieckim w Tyrolu. Wrócił do Polski po odzyskaniu niepodległości. W czasie wojny 1920 roku nie brał bezpośrednio udziału w walkach, był w służbie rezerwowej, w oddziale gospodarczym. Pewnie ze względu na swój wiek i poprzednią służbę w armii carskiej. W 1939 roku służył w obronie cywilnej. Dużo przeżył i dużo pamiętał. Opowiadał mi o Rosjanach. Znał język niemiecki z Tyrolu, rosyjski i ukraiński z zaboru. To było bardzo pomocne w czasie okupacji, to pomogło mu przeżyć.
Od pogrzebu Feliksa Matuszewskiego mija w tym roku sześćdziesiąt lat.
Zachowały się zdjęcia, fotoreportaż. Popatrzmy, jak odbywała się wtedy ceremonia pochówku.
Nad trumną modły odprawia ksiądz proboszcz Edward Gregorkiewicz.[4] Modlą się bliscy, znajomi, sąsiedzi. Ksiądz proboszcz jest w asyście[5] dwóch księży w białych komżach. Asysta podnosiła rangę uroczystości, stanowiła oprawę i pomagała w jej przebiegu. Ubogacała ceremonię intonując pieśni żałobne. W latach sześćdziesiątych najczęściej śpiewano pieśń „Witaj Królowo, Matko Miłosierdzia, Życie słodyczy i nadziejo nasza witaj…”[6]
Na uwagę zasługują zdjęcia dokumentujące pracę grabarzy. Spuszczają trumnę na linach do wykopanego wcześniej miejsca pochówku. Górę ziemi widać obok. Potem szpadlami zasypują ją po słowach księdza: „Niech Ci ziemia lekką będzie…” Grudki piasku sypane przez księdza i żałobników na wieko trumny wydają głuchy odgłos. Gdy grabarze zaczynają zasypywać, to dudni charakterystycznie ziemia spadająca ze szpadla na trumnę. Uzmysławia zgromadzonym nieuchronność odejścia z ziemi do innego świata.
Na jednym ze zdjęć widzimy duże drzewo, o które opiera się jeden z żałobników.
Pamiętam ten grób, tu przy akacji. Taka wielka tam rosła. Tego drzewa już nie ma. Tak wspomina to miejsce pani Krystyna. Drzewa na cmentarzu są jak drogowskazy, punkty charakterystyczne, po których trafiało się do grobu. Jest ich coraz mniej na cmentarzach, także na naszym, jazgarzewskim. Ktoś powiedział, że drzewa są jak pieczęcie. Potwierdzają długowieczność miejsca, w którym rosną i nie można ich sfałszować.
Na kolejnym zdjęciu widzimy klęczące siostry zakonne z zakonu Szarytek[7] w charakterystycznych czepcach- kornetach.[8] Przybyły na pogrzeb, bo znały rodzinę Matuszewskich.
Wyczuwa się nastrój powagi, szacunku i smutku.
Państwo Furmańscy starają się przypomnieć sobie, kto ze znajomych jest pochowany na cmentarzu jazgarzewskim. Po chwili słyszymy wiele nazwisk.
Niektóre są nam znane, a niektóre nie.
Pani Krystyna mówi, że zawsze jest wzruszona, gdy widzi grób chłopczyka Tadeusza Ditkowskiego. Chłopiec ten był z rodziny repatriantów z Żytomierza. Przybyli w te okolice zimą 1945 roku, zmęczeni drogą, wychudzeni, wygłodniali. Ktoś głodnego malca nakarmił. Chłopiec jednak mimo pomocy zmarł 1 stycznia 1946 roku. Miał 2 lata i trzy miesiące. Jego siostra odwiedza ten grób do dziś. Znamy ją, przyjaźnimy się.
Tu są pochowani nauczyciele z okolicznych szkół: z Platerówki – pan Władysław Polkowski, Julian Brona, Stefan Czarnecki, Hieronim Zarzycki, z Krauzówki pani Ewa Krauze, Władysław i Helena Radwan, Teresa Tokarska, Jolanta z Pindelskich Tokarska.
Ze szkoły w Jazgarzewie jest pochowany kierownik szkoły pan Stanisław Postek, z technikum na wiadukcie pan Józef Reszczyk.
Mają swoje groby żołnierze, partyzanci, powstańcy, legioniści.
Pochowane są siostry Prymasa Stefana Wyszyńskiego: Stanisława Jarosz i Janina Jurkiewicz.
Pani Krystyna zwraca uwagę, że wiele osób odwiedzających cmentarz o tym nie wie.
Wspomina taką sytuację:
Kiedyś widziałam, jak chodził z dziećmi po naszym cmentarzu młody ksiądz i opowiadał im o grobach. Zapytałam go, czy wie, że tu jest obok grób sióstr Prymasa Wyszyńskiego pani Jaroszowej, jej męża malarza i pani Jurkiewicz. Nie wiedział, był zdziwiony.
Jeśli chodzi o rodziny zasłużonych ludzi, to przypominamy sobie, że tu jest pochowana matka księdza proboszcza Władysława Maleja[9]– pani Józefa Malej, ojciec Marka Walickiego[10]– Leon Walicki.
Tu jest grób rodziny Rodowiczów związanych z Janem Rodowiczem „Anodą.”
Pięknie dziękujemy państwu Krystynie i Symplicjuszowi Furmańskim za wspomnienia, za życzliwy odzew na nasz listopadowy apel o informacje związane z cmentarzem w Jazgarzewie. Jednym z najstarszych w naszej okolicy.
Jesteśmy pod wrażeniem, o ilu znanych osobach tu spoczywających państwo wiedzą, pamiętają, kim byli i gdzie spoczywają.
Czyż nie jest teraz tak, że spieszymy się „do swoich grobów” i wychodzimy z cmentarza szybkim krokiem do naszego świata i zadań? A o innych nie wiemy, nie znamy i nie pamiętamy.
Ma rację pan Symplicjusz mówiąc, że pamięć jest ulotna.
Zajrzyjmy do tomiku wierszy Wisławy Szymborskiej.
W jednym czytamy:
„Umarłych wieczność dotąd trwa,
dokąd pamięcią się im płaci.
Chwiejna waluta. Nie ma dnia,
by ktoś wieczności swej nie stracił…”
Fragment z wiersza „Rehabilitacja”
Barbara Ignaczak i Joanna Kowalska-Nowak
Prosimy Państwa o przekazanie ciekawych historii, ważnych dla Państwa faktów związanych z tym miejscem, historię bliskich.
Nasz adres mail: wspomnieniajazgarzew@gmail.com i tel. 22 757 05 13
[1]. Losy Stanisławy Furmańskiej są opisane w książce „Mieszkańcy wspominają Zalesie Dolne” M. Kawka-Piotrowska
[2]. Pokładne-opłata za miejsce pochówku na cmentarzu
[3]. Browar Haberbucha i Schiele spółka produkująca piwo. Założona w Warszawie w 1846 r. Upaństwowiona w 1948 r.
[4]. Edward Gregorkiewicz proboszcz parafii św. Rocha w Jazgarzewie w latach 1960-1974
[5]. Asysta liturgiczna jest to grupa najbardziej doświadczonych w swych funkcjach członków Służby Liturgicznej, którzy pełnią je w trakcie uroczystych Mszy Świętych w parafii i ceremonii pogrzebowych.
[6]. Tekst Paweł Piotrowski, autor tekstów pieśni religijnych, kolęd, także muzyk, organista
[7]. Zakon Szarytek. Oficjalna nazwa Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo. Misja: służba dla ludzi chorych, słabych, prowadzenie szpitali i praca w nich. Siostry prowadziły ośrodek w Łbiskach – parafia Jazgarzew
[8]. Kornet to charakterystyczne dla danego zakonu nakrycie głowy sióstr zakonnych
[9]. Ksiądz Władysław Malej proboszcz parafii św. Rocha w Jazgarzewie w latach 1936-1960
[10]. Marek Walicki ur. w 1931 r. w Warszawie. Harcerz Szarych Szeregów. Dziennikarz, pracownik Rozgłośni Radia Wolna Europa i Głosu Ameryki. Od 1955 r. mieszka w USA